4:44. Ostatni dzień na Ziemi

4:44 Last Day on Earth (Francja, Szwajcaria, USA, 2011)


Reżyser: Abel Ferrara
Scenariusz: Abel Ferrara
Muzyka: Neil Benezra
Zdjecia: Ken Kelsch, kręcono w Nowym Jorku
Gatunek: Dramat/ Sci-fi

Obsada:
         Cisco- Willem Dafoe
         Skye-  Shanyn Leigh
         Diana - Matka Skye- Anita Pallenberg
         Była Cisco- Dierdra McDowell
         JJ-corka Cisco- Triana Jackson

O godzinie 4:44, czasu nowojorskiego świat ma przestać istnieć na skutek gwałtownego zanikania warstwy ozonowej. Zgodnie z podawanymi w wiadomościach informacjami ludzie są przygotowani na koniec świata, są spokojni, niewiele jest zamieszek, 3 miliony wiernych zebrało sie na placu przed Bazyliką św. Piotra w Watykanie,wierni udali sie również do Mekki i innych miejsc świętych. Zdarzają sie oczywiście samobójstwa,ale media nawołują do aktów miłosierdzia i wzajemnej pomocy w tych ostatnich chwilach. Cisco i jego dziewczyna Skye bawią całe popołudnie w domu,ona maluje, on to na zmianę ogląda telewizję i rozmawia ze znajomymi na skypie. Wydają sie być zwykłą parą artystów,która spędza czas w swojej dwuosobowej bohemie. Dopiero rozmowa Cisco z córką i jego byłą dziewczyną przez internet zmienia nastrój między nimi, powodując iż z każdą minutą oddalają sie od siebie,tak jak z każdą minutą świat zmierza ku końcowi....
Koniec świata to dobry, chwytliwy temat na film, podobnie jak miłość i morderstwa raczej dobrze sie sprzedaje i nawet jeśli obraz posiada specyficzny klimat zawsze znajdzie sie grupa widzów, którzy będą chcieli poznać kolejną wizję upadku ludzkości (jak np.: miało to miejsce w "Melancholii"). Jednak w przypadku "4:44 Ostatni dzień na Ziemi" ani przykuwające uwagę zagadnienie ani nazwisko znanego aktora nie było w stanie przyciągnąć odbiorców,a nawet dystrybutorów kinowych do tego obrazu. Przez cały czas jego trwania zastanawiałam sie dlaczego... zrozumiałam kiedy na białej planszy pojawiły sie napisy końcowe. Od razu może wyjaśnię, iż należę do gatunku kinomana, który albo film wyłącza (tudzież wychodzi z kina) po góra 20 minutach albo daję mu szansę szukając w nim pozytywnych aspektów, jeśli nie dla mnie to dla innych, którym będę dany obraz polecała. W przypadku "4:44 ostatni dzień na Ziemi" moje oczekiwania po zwiastunie były dosyć wysokie, lubię bowiem kino niekonwencjonalne (co często podkreślam), dziwne, mroczne. Tutaj jednak do szumu medialnego,który towarzyszy widzowi na ekranie przez całą 1 godzinę i 20 minut można dołączyć jeszcze chaos scenariuszowy. Zacznę może od tego, że jako iż para głównych bohaterów to buddyści to sporo można usłyszeć zarówno wypowiedzi Dalajlamy jak i jakiegoś niezindentyfikowanego mężczyzny przebranego za mnicha lub będącego mnichem, który jednak nawet dla mnie,osoby nie znającej szczegółów religii buddyjskiej,mówił zbyt niezrozumiale i odbiegał od głównych założeń religijnych.
Zachowanie Cisco również można nazwać niezrozumiałym czy nawet przypadkowym w jednym momencie rozmawia na skypie,w drugim tańczy, nagle jest skupiony na wiadomościach w telewizji, by zaraz potem uprawiać seks...swoją drogą wiele słyszałam o scenie erotycznej w tym filmie, chociażby to iż jest niemal pornograficzna i muszę przyznać,że do sceny z "Antychrysta" sie nie umywa,jest nijaka i pozbawiona namiętności. Wracając do zachowania takie przeskoki powodują u mnie jako widza sztuczność, chaos na ekranie nie sprzyja w tym wypadku wzrostowi napięcia, jakie powinno byc odczuwalne przez nadchodzacy koniec, nawet jeśli dla bohaterów jest już on naukowo zatwierdzony i nie ma od niego odwrotu. Puste dialogi i monologi,nie wiem czy to świadomy zamysł scenarzysty, ale utwierdzają mnie one w przekonaniu, że aktorzy nie są wiarygodni na ekranie,a to co pokazują swoimi ciałami jest mało sugestywne i absolutnie nie pasuje do tego co mówią.
 Willem Dafoe to aktor,który grywa w filmach od dnia moich narodzin, mimo więc że jest niesamowicie brzydki (i jak sie okazało w tym obrazie ma brzydki charakter pisma), jest aktorem charakterystycznych, wybierającym role nietypowe, często w obrazach kontrowersyjnych jak "Urodzony 4.lipca" czy wymieniony już "Antychryst", mam więc dużą dozę zaufania i ciekawości, gdy zasiadam do w sali kinowej lub przed ekranem telewizora,by zobaczyć film z jego udziałem. Tutaj jednak jestem zawiedziona i nie wiem nawet czy to on sam tak zinterpretował swoją rolę czy tak został poprowadzony przez reżysera. Przez ponad godzinę nie dowiedziałam sie niczego o Cisco poza tym że rzucił ćpanie i od czasu do czasu rozdziera go myśl o końcu świata. aha i że ma córke za którą tęskni...Jest jeszcze Shanyn Leigh, młoda aktorka bez wyrazu, która może i zagrała we "Wrogach publicznych",ale czy ktoś ją z tego filmu pamięta? W "4:44 ostatni dzień na Ziemi" miota sie ona pomiędzy malowaniem,a Cisco, a co najdziwniejsze jest niewiele zbliżeń jej twarzy przez kamery tak że ma sprawiać wrażenie nieco ... tajemniczej, efemerycznej,co jej jednak całkowicie nie wychodzi.
Całość to mało przekonywujący widza i aktorów scenariusz, który został przedstawiony w może i dość nietypowy aczkolwiek niedopracowany sposób. Jedyne co może sie spodobać to piosenka promująca film...ale to tylko 3 minuty...




Komentarze

  1. Tytuł brzmiał tak ciekawie, a jak zacząłem czytać recenzję to jakoś tak mi się odechciało :< Pozdrawiam i zapraszam do siebie na recenzję filmu "Django"! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. No własnie z tymi tytułami tak jest czasami intrygują,a film niestety klapa :/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Trauma (2019) czyli o kruchości ludzkiej psychiki

W obronie syna- serial

Strangerland