Bardzo poszukiwany człowiek

A most wanted man (Niemcy / USA / Wielka Brytania, 2014)

Reżyseria: Anton Corbijn
Scenariusz: Adrew Bovell
Gatunek: Thriller

Obsada:

          Frankfurt, tajna jednostka do walki z terroryzmem. Gunther i jego ekipa od jakiegoś czasu obserwują bogatego arabskiego biznesmena,którego podejrzewają o to iż finansuje komórki i akcje terrorystyczne. Pewnego dnia w mieście pojawia sie młody mężczyzna: czeczeński muzułmanin, uciekinier z rosyjskiego więzienia. Dzięki niemu i pieniądzom do których ma dostęp, Guntherowi może udać sie zamknąć sprawę nad którą z takim oddaniem pracuje,ale czy na pewno o to chodzi jego przełożonym oraz innym graczom tej szpiegowskiej gry?.....

          Holenderski reżyser, znany polskiemu widzowi za film "Amerykanin" z George'm Clooney'em powrócił do kin z thrillerem szpiegowskim, którego scenariusz oparto na powieści John Le Carre pod tym samym tytułem. I nie byłoby w tym nic szczególnego,bo w końcu to nie pierwsza książka Le Carre, która została zekranizowana ani tym bardziej nie pierwszy film szpiegowski, a jednak odpowiedni scenariusz plus dobrze dobrana obsada to dobrze spędzony czas w kinie czy przed telewizorem tudzież ekranem komputera. 

          Trzeba przyznać,że niespieszne ale i nie nużące tempo akcji oraz inteligentne dialogi to duże atuty tego typu produkcji. Bo nie byłoby nic gorszego jak dobra gra aktorska np.: w wykonaniu nawet świętej pamięci Philipa Seymour'a Hoffmana czy eleganckiej i szykownej Robin Wright połączona z potokiem słów, które nijak sie by sie miały do przedstawianej rzeczywistości. Widz gubiły by sie między dialogami i monologami próbując dociec, co autor miał na myśli lub co aktor chciał w danej scenie przekazać. Koszmar kinomaniaka? Jak najbardziej!!!. Do tego mogłaby sie trafić fabuła, która wydaje sie nie mieć końca i efekt umęczenia ekranowego gwarantowany. "W bardzo poszukiwanym człowieku"na szczęście nam to nie grozi....
Obok wciągającej intrygi otrzymujemy tutaj fragmentaryczny widok miasta (czyli każde miasto mogłoby być Frankfurtem,tutaj za Frankfurt robiły Hamburg z Berlinem), co po prostu oznacza iż miejsce jest nieistotne liczą sie inne aspekty na które widz powinien zwrócić uwagę. Do tego dwa czy trzy zwroty akcji, które można potraktować marginalnie do całości, bo należy mieć na względzie oś wydarzeń, terroryzm, mozolną praca agentów,a inne elementy w tym tło muszą pozostać neutralne, tak by nie rozpraszać oglądającego.Może też gdyby w scenariuszu chodziło o pościgi czy sceny walk wybrano by na głównego bohatera innego aktora- odpowiednio dostosowanego fizycznie,a tak razem za Philipem Seymourem Hoffmanem wszystko wydaje sie mało dynamiczne, ociężałe jakby przydymione i wszystko do siebie pasuje.

          I tak jak już wspomniałam wcześniej na ekranie dostaniemy nie tylko efekt świetnie napisanego scenariusza, ale również dopracowaną i dobrze dobraną do ról obsadę. Philipa Seymoura Hoffmana ogląda sie tak jakbyśmy go wcale nie pożegnali na początku tego roku. To właśnie dzięki takim produkcjom jak ta będzie dla Nas- widzów wiecznie żywy. Zagrał zresztą jedną z tych typowych dla siebie postaci niespełnionego i zmęczonego życiem, ale ambitnego, walczącego do końca o sprawę w którą wierzy mężczyznę. Udało mu sie wykreować budzącego sympatię nieudacznika, szpiega za biurkiem, który ani nie jest nudny, ani nie ma nudnej "pracy",a jednak to co robi przytłacza i intryguje jednocześnie. Zupełnie inaczej do swojej roli podeszła Rachel McAdams, która chyba nie do końca zdecydowała czy jej postać będzie miała twardy czy uległy charakter, przez to rozmywa sie gdzieś między scenami niby zakochana w postaci, którą ma chronić i której służyć, a może walczyć o nią? Nie wie tego ani prawniczka Annabel ani widz. Na szczęście dwie pozostałe, może nieco drugoplanowe,postacie kobiece ratują sytuację i poprawiają wizerunek filmu, mowa tu o Irnie Frey- granej przez niemiecką aktorkę Ninę Hoss oraz Martha Sullivan- w wykonaniu Robin Wright. Obie panie, choć ich sceny można policzyć w sekundach i minutach, dały z siebie wszystko, pokazały klasę i warsztat z taką łatwością i swobodą, że można było odnieść wrażenie,iż kamera mogłaby być wyłączona,a im nie robiłoby to różnicy.

          Choć nie czytałam,przyznaję, żadnej powieści John'a Le Carre to właśnie po takich filmach mam ochotę po nie sięgnąć. I może,nie będę sie kłócić, to powinno działać w drugą stronę,to jednak jeśli na 1000 widzów, pięciu po seansie sięgnie po twórczość Le Carre to i tak dobrze. Do tego że zarówno czytanie jak i oglądanie dobrych filmów Nas "ubogaca" nie muszę nikogo chyba przekonywać. W końcu podróże kształcą te kinematograficzne również....   


Komentarze

  1. Zupełnie się z Tobą nie zgadzam. Nuuuuda, nuuuuuuda i jeszcze raz N U D A. Zero wciągnięcia widza w intrygę, zero dreszczyku emocji. Po prostu flaki z olejem. Pisałem o tym tuż po kinowej premierze u siebie. Zdecydowanie jedna z gorszych adaptacji Le Carre'a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam Twoją recenzję i mam wrażenie,że po prostu nie miałeś "klimatu" jak ja to mówię na tego typu film ;) Poza tym każdemu sie podoba coś innego,więc nawet jeśli według Ciebie to nuuuda to i tak sie cieszę,w końcu jak film nie wywołuje żadnych emocji to dopiero musi być nuuuuddddda

      pozdrawiam

      Usuń
    2. Może i masz rację, może nie miałem odpowiedniego nastawienia do tego rodzaju filmu. A może po prostu liczyłem na coś zdecydowanie innego i stąd to rozczarowanie :| Sam już nie wiem.

      Jednak moje emocje nie są zbyt przychylne temu filmowi, więc nie wiem, czy to tak dobrze, ale w sumie, posługując się maksymą "lepiej żeby źle mówili, niż mieliby milcześ", to na pewno jest w tym co piszesz sporo racji ;)

      Usuń
    3. Myślę,że to nie kwestia nastawienia,bo jesteś doświadczonym kinomanem,który raczej wie co mu sie podoba a co nie.Czasami coś spoza filmowego świata może zaburzyć naszą ocenę.Czasami tak jak piszesz są to oczekiwania wobec filmu,scenariusza,aktora.Poza tym dochodzi też gust filmowy czyli nasze własne,osobiste poczucie harmonii i piękna na ekranie i według mnie pod tym względem recenzje dwojga ludzi mogą sie różnić najbardziej :)

      pozdrawiam

      Usuń
    4. Nie, nastawienie też jest ważne. Bo jeśli liczę na coś innego niż otrzymuję, a jest to dodatkowo gorsze od tego, czego oczekiwałem, to na pewno nie będę zachwycony i twórcy, podobnie jak i ich dzieło, nie mogą liczyć na wysokie noty. Czasami wpływa też na to będna informacja płynąca z akcji promocyjnych (opis filmu, trailer) i później jest już tylko gorzej. Tak miałem również ze "Strażnikami Galaktyki" (w przypadku tego filmu nie miałem jeszcze okazji zweryfikować swojej na jego temat opinii i wciąż uważam, że to gniot) i "Miami Vice" Mann'a (w tym przypadku również idąc do kina liczyłem na zupełnie co innego niż dostałem i pierwotnie byłem dość mocno rozczarowany, jednak głębsza analiza tego obrazu i ponowne jego obejrzenie spowodowało, że zmieniłem zdanie na jego korzyść).

      Ale dzięki, że uważasz mnie za doświadczonego kinomana. To miłe ;)

      Usuń
    5. Może w tej naszej dyskusji za bardzo odniosłam pewne kwestie do siebie.Bo na przykład ja idąc do kina nie nastawiam sie/nie liczę na to że film będzie super albo że będzie okey,dzięki temu rzadziej jestem rozczarowana oglądaną produkcją,ale też co idzie za takim nastawieniem rzadziej jestem zachwycona czy oczarowana....hmmm....chyba muszę to zmienić.Co do akcji promocyjnych to masz rację że mają one duży wpływ na odbiór filmu przez widza,ja na ten przykład już po pierwszych sekundach zwiastuna wiem czy chcę dany obraz obejrzeć czy nie,opisów raczej nie czytam,natomiast ważny jest dla mnie plakat i to jak jest wykonany. Jak zapewne wiesz akcje promujące filmy są tak skonstruowane byśmy ten film zobaczyć chcieli,w zwiastunach pokazane są najlepsze sceny itd.
      Co do "Strażników Galaktyki" czy "Miami Vice" to może wystarczy obejrzeć te tytuły drugi raz by wyrobić sobie o nich zdanie? Mnie to czasem pomaga :)

      pozdrawiam

      Usuń
    6. Mnie również to pomaga. Może o tym świadczyć choćby zmiana nastawienia co do "Miami Vice", ale wtedy kiedy szedłem do kina to liczyłem na ostrą, choć lajtową pod względem emocjonalnym, rozpierduchę. A co dostałem? Poważny dramat z dobrą akcją. Wtedy to nie było to, ale później film mi się spodobał.

      Tutaj, w przypadku recenzowanego przez Ciebie filmu, dużą rolę odegrał błędny opis i złe osadzenie gatunkowe. Bo ani to thriller, ani nie dzieje się w nim nic co można było przeczytać w ulotkach promocyjnych (leżących czasem przy kasach w kinie), czy na stronach internetowych. A to, że w trailerach pokazywane są najlepsze sceny, to też czasem strasznie potrafi zmylić :/ Ale cóż poradzimy? Nie mamy na to wpływu.

      Również pozdrawiam.

      Usuń
    7. Wiesz,jak wychodziłam z kina po filmie "Leon zawodowiec" to ten film też mi sie nie podobał.Teraz nie wyobrażam sobie bez niego kinematografii...zresztą bez "Miami Vice"również.

      A co do kwestii gatunkowych czy opisowych myślę,że szczególnie My Blogerzy Filmowi nie możemy tak do końca kierować sie tym co piszą inni tylko sami tworzyć filmową rzeczywistość subiektywnie i obiektywnie.Wiem że każdemu z Nas zdarzy sie przywiązywać wagę do tego co powie lub przeczyta gdzieś tam ktoś tam,ale My też mamy głos :)

      pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  2. ja jeszcze nie widziałem tego filmu, ale recenzje są bardzo różne :) paperplane

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Trauma (2019) czyli o kruchości ludzkiej psychiki

W obronie syna- serial

Strangerland