Selma i Martin Luther King na wielkim ekranie

Selma (USA, 2014)

Reżyseria: Ava DuVernay
Scenariusz:  Paul Webb
Gatunek: Dramat / Biograficzny

Obsada:
Martin Luther King Jr.- David Oyelowo
Coretta Scott King- Carmen Ejogo
Annie Lee Cooper- Oprah Winfrey
Prezydent Lyndon B. Johnson- Tom Wilkinson
Gubernator George Wallace- Tim Roth
Lee White- Giovanni Ribisi
Diane Nash- Tessa Thompson




          Kiedy w 1964 roku Martin Luther King Jr. odbierał Pokojową Nagrodę Nobla jego walka z segregacją rasową oraz walka o prawa wyborcze nie została jeszcze zakończona. I choć prezydent Johnson przyjął Voting Rights Act (ustawę o prawie do głosowania) i Civil Rights Act (ustawę o prawach obywatelskich) w 1964 r to wcale nie oznaczało że były one przestrzegane, szczególnie w południowej części Stanów Zjednoczonych. Dlatego takie działania jak w Selmie w marcu 1965 roku były potrzebne, by Amerykanie wiedzieli sie nie tylko co dzieje sie w Wietnamie, ale także na ich własnym podwórku.

          Jednak film "Selma" to nie tylko próba przybliżenia widzowi wydarzeń z tego okresu. To także próba zaprezentowania Nam- widzom osoby Martina Luthera Kinga Jr. który był nie tylko twarzą tego ruchu, ale przede wszystkim duchowym przewodnikiem oraz charyzmatycznym przywódcą. Był także łącznikiem czarnoskórych obywateli z białym prezydentem oraz innymi politykami. Przede wszystkim jednak, co próbuje Nam pokazać Ava DuVernay , doktor King to człowiek, w przedstawionym okresie 35-letnim, który zamiast cieszyć sie swoją młodością, pracą, rodziną poświęcił sie walce o równouprawnienie i godne życie Afroamerykanów. W "Selmie" widzimy więc nie tylko mężczyznę, za którym idą tłumy, ale właśnie tego człowieka, który ma swoje chwile słabości, wątpi, czuje że sie poddaje, jest zmęczony. A kiedy "upada" pomagają mu jego towarzysze, wspierają, dodają otuchy, bo są nie tylko członkami tego samego ruchu, ale także przyjaciółmi. Według mnie to bardzo ważne, by pokazywać ludzką twarz postaci historycznej jaką był Martin Luther King, bo to wcale nie umniejsza jego dokonań,a wręcz przeciwnie, sprawia że przestaje wydawać sie taki oderwany od rzeczywistości, o którą walczy.

         Przy okazji pisania tych słów przypomniał mi sie film o innej postaci i mam tu na myśli Nelsona Mandelę oraz " Mandela: Droga do wolności" z Idrisem Elbą. I choć powszechnie wiadomo, że Mandela miał słabość do kobiet (z wzajemnością) to w filmie jakoś niewiele o tym było powiedziane i raczej w krótkich kadrach niż jako długi czy istotny fragment. A przecież to ludzka rzecz i jakoś bliższe wydają mi sie wątpliwości doktora Kinga niż cała działalność Mandeli przedstawiona w filmie Justina Chadwicka. Oczywiście Mandela w więzieniu to zupełnie inny Mandela niż na wolności, zmienia sie i to zostało dobrze pokazane, ale w porównaniu z Kingiem, którego emocje nie są dawkowane tylko trwają tyle co film czyli dwie godziny, King wydaje sie tutaj bardziej autentyczny.

          Oczywiście "Selma" to nie tylko King.To także świetnie przedstawiony prezydent Johnson. Tutaj należą sie brawa dla angielskiego aktora Toma Wilkinsona. Przyznam, że jeśli film nie jest o którymś z amerykańskich prezydentów, to z reguły są oni prezentowani jako nijakie marionetki siedzące za biurkiem owalnego gabinetu (zauważcie, że inaczej jest w serialach, gdzie prezydenci są bardziej wyraziści). Natomiast w "Selmie" widać, że Johnson miał trudne decyzje do podjęcia i nie bardzo mógł liczyć na doradców, a Wilkinson rewelacyjnie to odegrał. "Selma" to również inni politycy jak gubernator George Wallace, którego nieudolnie zagrał Tim Roth. Celowo piszę nieudolnie, bo wiem że Roth jest świetnym aktorem i mógł zagrać lepiej. Poza tym można było mocniej zaakcentować postacie pastora Jamesa Orange czy Ralpha Abernathy a także innych towarzyszy Luthera Kinga oraz ich udział w ruchu. Mam bowiem wrażenie, że rozmywają mi sie, są trudni do zapamiętania, przez co można uznać że nie byli na tyle ważni dla organizacji, by odpowiednio zaprezentować ich w filmie. I na koniec, ale nie mniej ważne: kobiety w "Selmie". Nie wiem dlaczego, ale lepiej zapamiętałam i zrobiła na mnie większe wrażenie Oprah Winfrey i jej Annie Lee Cooper, pokazana może w dwóch, trzech kadrach niż piękna Carmen Ejogo jako żona Luthera Kinga. Ta druga miała wprowadzać element napięcia w małżeństwie Kinga, ale robiła to jakoś tak bez przekonania i wyszło dość sztucznie. Przez co jej udział na ekranie bardziej mnie irytował niż intrygował. Co do aktywistki Diane Nash to została przeze mnie "zarejestrowana" jako "ładna buzia" i tyle, zero pasji, zero zaangażowania. Ot statystka.

          Całość ogląda sie płynnie,  film raczej sie nie dłuży i raczej nie nudzi. Można sie oczywiście co nieco dowiedzieć o wydarzeniach w Selmie, ale jak to bywa z amerykańską kinematografią historyczną jeśli ktoś byłby zainteresowany tematem to musi poszukać więcej informacji w innych źródłach. Poza tym mam wrażenie, że nieco poprzestawiano fakty historyczne, ale jako że nie jestem historykiem to nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej.
Film można obejrzeć, szczególnie w porównaniu do obrazu o Mandeli. Dlaczego? Bo obaj walczyli w mniej więcej tym samym okresie, o mniej więcej tą samą sprawę. Nie piszę że walczyli o to samo, bo to byłoby trochę naciągane i niezgodne z faktami- różnice były spore ze względu na sytuacje polityczne w tych dwóch krajach.  Jeśli kogoś zainteresuje temat segregacji rasowej to polecam również "Służące" oraz "Malcolma X" (1992), którego postać została w "Selmie" wspomniana, jako przywódcy rozwiązania problemu segregacji i nieprzestrzegania praw Afroamerykanów za pomocą przemocy, którego King był przeciwnikiem.
Jeśli jednak ktoś zna świetnie wydarzenia z tamtego okresu lub interesuje sie tematem walki o przestrzeganie praw Afroamerykanów to "Selma" nie wniesie nic nowego. Szkoda więc w tym przypadku dwóch godzin i lepiej sięgnąć po film dokumentalny albo przemówienia doktora, który niesamowicie (spokojnie) wypadał na żywo.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Trauma (2019) czyli o kruchości ludzkiej psychiki

W obronie syna- serial

Strangerland