3.filmy, które warto obejrzeć

Midsommar (W biały dzień/ USA/ Szwecja/ 2019)

          Czterech przyjaciół jedzie do Szwecji, by odwiedzić rodzinną wioskę jednego z nich oraz
Źródło: imdb
wziąć udział w festiwalu, który odbywa sie raz na 90-lat w trakcie dnia polarnego. To co przeżyją na miejscu przejdzie ich najśmielsze oczekiwania.
Reżyser Ari Aster, twórca między innymi horroru "Dziedzictwo"z Toni Collette przenosi widza z prostych studenckich pokoi na zielone szwedzkie łąki, gdzie młodzi i starzy przedstawiciele niewielkiej społeczności (sekty?) ubrani w tradycyjne stroje ludowe z niecierpliwością oczekują rozpoczęcia festiwalu. Jego obserwatorom, gościom społeczności może on wydać sie mistyczny lub dziwaczny, niepokojący lub wręcz przerażający jednak wszystko rozgrywa sie w biały dzień,ale przecież wszelkie nieporozumienia czy niezrozumienie danych rytuałów wynikają tutaj głównie z nieznajomości języka czy mowy ciała oraz nieznajomości obrzędów. Cały festiwal wydaje sie być bowiem dobrze zaplanowany czy nawet wyreżyserowany i zgodny z wielowiekową tradycją. Na ogromnej polanie, gdzie postawiono kilka drewnianych chat i jeden dziwny drewniany szałas panuje całkowity spokój,a w powietrzu czuć jedynie podekscytowanie i radość. Jak sie okazuje w tym festiwalu nawet goście mogą pełnić różne role,a tych którzy sie nie podporządkują czekają niemiłe niespodzianki...
          Trzeba przyznać, że twórcy filmu w dość ciekawy i nietradycyjny sposób stopniują napięcie. Schemat emocji, które dane sceny wywołują u widza przypomina bardziej sinusoidę niż drabinę tudzież wykres rosnący, jak to ma miejsce w przypadku innych filmów tego gatunku. Dodatkowo ostre światło dzienne wzmaga nietypowość tej produkcji, przełamując je jedynie ciemnymi wnętrzami. Film jest brutalny i krwawy, w sposób miejscami mało zrozumiały nawet dla widza interesującego sie dawnymi wierzeniami czy kulturami. Mimo to "Midsommar" wciąga właśnie dzięki nucie tajemniczości, która może nieco przytłaczać,ale nie ma takiego ciężaru jak w tradycyjnych horrorach i przez to staje sie dużo ciekawszą propozycją od typowych amerykańskich czy azjatyckich produkcji podobnego gatunku. Polecam!

Jojo Rabbit (Nowa Zelandia/ Czechy/ USA/ 2019)

Źródło: imdb
          Tegoroczny zwycięzca Oscara w kategorii najlepszy scenariusz adaptowany to opowieść o 9-letnim Jojo, który mieszka z matką w małym miasteczku w Niemczech. Oczywiście nie byłoby w tej historii nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt,że chłopak dorasta w czasie II Wojny Światowej i jest fanatycznie oddany ideologii hitlerowskiej. Zresztą jakby mogło być inaczej skoro czasy w których przyszło żyć Jojo sprawiają, że zamiast na obóz letni jedzie on na obóz ale Hitlerjugend, a kiedy okazuje sie że w sumie to nie jest do tego stworzony to w ramach pracy dla Rzeszy pomaga rozwieszać plakaty propagandowe. Do pewnego momentu Jojo uważa, że on i jego mama mieszkają sami (ojciec chłopca jest na froncie), jednak nagle okazuje sie że to szuranie na górze to jednak nie są szczury....i ten fakt z czasem przewróci światopogląd chłopca do góry nogami.
Komediodramaty nigdy nie cieszyły sie u mnie zbyt wielkim powodzeniem,bo ani to dramat ani komedia, tym bardziej nie śpieszyłam sie by obejrzeć komediodramat wojenny. Cóż nie wzięłam jednak pod uwagę, że film był nakręcony przez twórcę mojego ulubionego komediowego serialu o wampirach czyli "Co robimy w ukryciu" we współpracy z Czechami...a to musiało sie udać!
I Tak,Tak,Tak to im sie udało!!! a jeśli dodamy do tego świetną kreację (dosłownie jako ubranie-scena końcowa i w znaczeniu rola) Sama Rockwell'a, dobrą rolę Rebel Wilson oraz barwną postać stworzoną przez Scarlett Johansson to w sumie wcale sie nie dziwię, że film dostał Oscara, nawet jeśli tylko za scenariusz.
Oczywiście poza wątkami komediowymi scenariusz i wykreowane przez niego postacie mają w sobie wiele dramatyzmu, dzięki czemu widz poza pewną lekkością bytu może odczuwać również gorycz i frustrację dorastania, osamotnienie w świecie pełnym stereotypów i niedopowiedzeń, strach i niepewność jutra, rozpacz po utracie bliskich. To jedynie potwierdza że jest to produkcja z jednej strony wymykająca sie pewnym standardom a z drugiej umacniająca warsztat pracy nie tylko reżysera, ale i pozostałych aktorów. Zdecydowanie nie ma na co czekać, trzeba obejrzeć!!!

Don't let go (USA/ 2019)

Źródło: imdb
          Po krwawym morderstwie, którego dokonano na najbliższej rodzinie detektywa Jack'a Radcliff'a ktoś dzwoni do niego z telefonu jego nieżyjącej bratanicy. Z początku będący w żałobie policjant ignoruje ten fakt, jednak kiedy następnym razem odbiera i słyszy głos dziewczyny sprawa zabójstwa Garreta, Ashley i Susan nabiera tempa...
"Don't let go" to jeden z tych niby prostych dramatów, które z czasem stają sie horrorami, by na samym końcu okazało sie iż zawierały również wątek sci-fi. Zaplątany niczym pętla czasowa scenariusz plus wartka akcja sprawiają że nawet najbardziej zmieszany lub nienadążający za wydarzeniami na ekranie widz zaczyna rozumieć z czym ma do czynienia. Mało istotne scenografie i detale nagle zaczynają przykuwać uwagę, podobnie zresztą dialogi. Oglądając ten film warto być uważnym, czujnym gdyż nie wszystko co dzieje sie w danej chwili, będzie miało takie samo zakończenie. Dzięki taki elementom produkcja wciąga niczym makaron, nie pozwalając oderwać sie od ekranu. Podobnie zresztą jak świetna rola Davida Oyelowo oraz Storm Reid, którzy stworzyli bardzo zgrany duet, głównie rozmawiając przez telefon, ale w "Don't let go" to właśnie to sie liczy. 
Nie jest to może film wart Oscara czy jakiejkolwiek nagrody filmowej, ale jako kino czysto rozrywkowe, szczególnie dla tych którzy lubią nieszablonowe (czytaj dziwne,pokręcone) rozwiązania na ekranie, na pewno sie sprawdzi. Nie zajmie dużo czasu a do piwka czy chipsów w sam raz sie nada.
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Trauma (2019) czyli o kruchości ludzkiej psychiki

W obronie syna- serial

Strangerland